poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Singapur round-trip


Singapore - The Lion City.

Singapuru w zasadzie tak do końca nie zwiedziłem - można powiedzieć, że przebiegłem się po centrum - warsztaty w pracy były bardzo intensywne - już bałem się że w ogóle nie będzie czasu czegokolwiek zobaczyć. 

Ale nie było tragedii - udało się jedno popołudnie w 36 stopniowym upale przespacerować po śródmieściu. Jak dołożymy do temperatury wilgotność >80% wychodzi mieszanka wybuchowa dla wschodniego europejczyka :)

Ale jak to mówia "trzeba być twardym słowianinem a nie miękkim ninja" :)

Singapur jest stosunkowo mały więc sprytni singapurczycy wymyślili by ruch autostradowy odbywał się górą - w pierwszych 2 dniach mieliśmy oficjalne "proszone" kolacje z ludzikami z naszego lokalnego biura - więc udało się zrobić kilka fotek w drodze a strawy raczej odmawiać nie wypadało - tym bardziej egzotycznej dla nas kuchni. 
Telok Blangha Rd - wyjazd z hotelu w celach poznawczych.
 Tak więc kilka poglądowych fotografii z lokalną architekturą widzianą z okna mknącego po ulicach Singapuru pojazdu prowadzonego przez kolegę Dylana Lee :) Zasadniczo bardzo tłoczno w tym mieście więc na szczęście mknął raczej powoli i majestatycznie.



(rozwiń by czytać i oglądać dalej)

Każdy wieczór w mieście wygląda mniej więcej tak (jak na fotografiach poniżej). Korki masakryczne na głównych arteriach miasta - podstawowym środkiem komunikacji są taksówki (chociaż na bocznych uliczkach złapanie tejże graniczy praktycznie z cudem... sprawdzone w praniu niestety). 
Nieodzowny środek transportu - taxi. Trzeba jednak uważać na taksówki luksusowe - cena potrafi być nawet 5 razy wyższa a ogólnie przykładowy odcinek z centrum do lotniska (jakieś 14 kilometrów) kosztuje zwyczajną taksówką 20-30 Sin $ w zależności od pory dnia/nocy.

Ciekawostką jest odmiana angielskiego używana lokalnie - nazywana przez Brtyjczyków "Singlish". Śmiesznie poucinane słowa i konstrukcje zdań, które z gramatyką angielską nie maja za dużo wspólnego. Z niektórymi taksówkarzami było dość ciężko dojść do porozumienia - ot lokalny folklor.

Taxi - podstawowy środek przemieszczania się po mieście

Ruch w nocnym Singapurze niewiele różni się od tego w dzień.
Jedzenie w tym kraju to czysta poezja - nie jadłem niczego co by mi nie smakowało - a próbowałem naprawdę sporej ilości różnych nawet najdziwniej wyglądających potraw. Kuchnia chińska z ich słynnym "Hot-Potem" - wywar mniej lub bardziej ostry w którym obgotowuje się najrozmaitsze produkty - od ryb krewet po mięsa i wszelkiego rodzaju pierożki i makarony. 
Chineese "Hot Pot" - przygotowania strawy w toku. 


Singapur, oprócz słynnego drinka serwowanego w Long Barze przy hotelu Raffles ("Singapore Sling") słynie z Chilli Crab-a. Potrawa do której generalnie warto ubrać się w coś ciemnego ponieważ "nieupapranie się" graniczy praktycznie z cudem. Zresztą jak zaraz zobaczycie krabów wszelkiej maści i z każdego zakątka globu raczej tam nie brakuje. 
Można nabyć drogą kupna prosto z akwariów na ulicy :) ...

Spora ilość rodzajów jak widać - specjalnie dla koneserów...

Smakuje dużo lepiej niż wygląda :)

Oprócz tego krewetki królewskie (moje ulubione) oraz przeróżne odmiany kurczaka (moim faworytem był kurczak cytrynowy - polecam!). Jest w czym wybierać i praktycznie wszystko jest wyśmienicie przyrządzone i podane. 

 Ciekawostka - w Singapurze nie można jak w samych Chinach czy Tajlandii zjeść na ulicy - od długiego czasu jest to zabronione w tym kraju ze względów higienicznych.


W związku z ograniczonym czasem postanowiliśmy udać się do "Battle Box-a" - wystawa w bunkrze który armia Brytyjska używała do komenderowania poczynaniom wojsk alianckich podczas II Wojny Światowej w tym rejonie świata (Malaya Command HeadQuarter). 

W rytmach brytyjskiej melodii wojskowej sączącej się z głośników można było poczytać o historii tego miejsca oraz podziwiać oryginalne wnętrza bunkrów z pełnym wyposażeniem oraz woskowymi figurami samych żołnierzy brytyjskich. 

Szczególne wrażenie robiły plakaty "z epoki" z antyniemiecką i anty-japońską propagandą, w powietrzu unosił się specyficzny zapaszek drewnianych podłóg i co ważne (dla mnie) było tam dość chłodno - w końcu kilka metrów pod ziemią. 

Z całą pewnością gdy będziecie w Singapurze powinniście się tam udać - nieopodal zresztą jest muzeum narodowe (które zostawiłem sobie na następną wizytę).

Sam Fort Canning Park, na terenie którego znajduje się bunkier jest przepiękny i rozległy - ja używałem alejek parkowych by dostać się szybko do centrum Singapuru :)

Poniżej fotografie z wnętrza Battle Box-a


































Po zwiedzeniu Battle Box-a ruszyłem do centrum - głównym celem była oczywiście Marina Bay oraz dzielnica finansowa. 

Uderzający jest porządek w mieście - prawdopodobnie "pomocne" tu jest rozporządzenie, która nakazuje lokalnej policji karać za śmiecenie mandacikiem - bagatelka 500 Sin$ - (inne jeszcze ciekawsze rozporządzenie władz lokalnych - podczas lądowania rozdano nam druczek imigracyjny na którym czerwonym pogrubionym drukiem było napisane iż wwożenie narkotyków do Singapuru karane jest karą śmierci). 

Przyznam dość restrykcyjnie :-)

Tak więc udałem się do centrum. Po drodze na każdym kroku widać budowę toru F1 (pod koniec września odbywa się tam nocne Grand Prix Singapore. W zasadzie nie wiem czemu szkolenie nie było miesiąc później... 

Na tym torze naprawdę jest ciasno - szczególnie gdy bolidy poruszają się 250-300 km/h. Poniżej kilka kadrów z samego toru i okolic. 

Ps. Był plan przejechania się trasą toru F1 z taksówkarzem (okrążenie toru s Shill-em hehe) - niemniej jednak zważywszy na korki mogło by to potrwać wieki więc odpuściłem tym razem.

Jeszcze tylko reklamy i świetlne oznaczenia toru...

Swoją drogą komunikacja w Singapurze podczas GP F1 nie istnieje.

Mimo tego że nie było wyścigu można było poczuć przez chwilę atmosferkę :)

Trybuny już prawie gotowe...

Konstrukcje pod telebimy też.

Podczas Grand Prix w tym miejscu mogą stać tylko stewardzi i chyba niektórzy fotoreporterzy.

Serio jest ciasno na tym torze ulicznym szczególnie z prędkościami rzędu 250-300 km/h
Już z daleka widać górujący nad wszystkim Marina Bay Hotel - i robi on piorunujące wrażenie na oglądających - w zasadzie wcale się nie dziwię.

Nie trudno raczej zauważyć Marina Bay Hotel :)

Plan ogólny.

Zbliżenie na dziób imitacji statku - tam musi być dopiero panorama miasta!

Nie będę świrował - nie mam zielonego pojęcia co to jest :)

I jeszcze panorama Marina Bay - hotel po lewej a po prawej dzielnica finansowa.
Dla turystów przewidziano oczywiście zwiedzanie zatoki oraz samego centrum  różnej maści łodziami, łódkami i motorówkami. Wtedy jednak nie ma możliwości schowania się przed tropikalnym żarem w klimatyzowanym centrum handlowym lub innym budynku publicznym (z czego zresztą parę razy skorzystałem).






Samo centrum finansowe, na czele z hotelem Fullerton prezentowało się również dość okazale trzeba przyznać.
Fulletron Hotel - w tle dzielnica finansowa.













Jeszcze tylko rzut oka na lokalne posągi, które miały imitować stare dobre czasy portu w Singapurze i scenki z życia jego mieszkańców i udałem się na obowiązkowy przystanek w tym mieście (wspomniany już wcześniej Long Bar w Hotelu Raffles celem pokosztowania oryginalnego Singapore Sling-a w miejscu gdzie tego drinka wymyślono i przyrządzono po raz pierwszy)






Codziennie rano jednak przemierzaliśmy kilkadziesiąt kilometrów w kierunku Malezji do dzielnicy przemysłowej - bo tam mieściło się nasze centrum szkoleniowe i lokalna siedziba firmy Jotun. Kilka kadrów - szczególnie egzotyczny dla nas sposób podróżowania robotników do pracy "na pace" ciężarówek i vanów. 




Z braku czasu nie zdążyłem zbyt wiele zobaczyć - chociaż może to i dobrze będzie po co jeszcze kiedyś tam pojechać. Ludzie tam są bardzo mili i pomocni, jedzenie jest wyśmienite - w zasadzie nawet gdybym obejrzał wszystko wybrałbym się i tak jeszcze raz.

Ps. jeśli wyszukam jeszcze jakieś fajne zdjęcia będzie update foto-reportażu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz